18 stycznia 2010

czy można się przyzwyczić do cierpienia?

Niby im częściej coś robimy, czym częściej na coś patrzymy, im częściej z czymś obcujemy staje się dla nas coraz bardziej powszechne, normalne, naturalne... Jednak nie zawsze tak się dzieje. Bo czy można patrzeć tak po prostu, bez żadnej empatii i głębszych uczuć na niewinne dziecko, które cierpi...
Od około 3 lat jestem w fundacji... Trochę wyjść do szpitali już miałam, w tym na onkologię... ale nie ma wizyty, która nie poruszyłaby mojego serca, nie ma dziecka, któremu nie współczuję, z którego nie chciałabym wypędzić choroby... Jednak najciężej jest gdy idzie się do szpitala... i widzisz jakiegoś małego pacjenta po raz kolejny... i kolejny... szpital staje się jego domem - święta, sylwester... zawsze to samo szare i ponure miejsce... Idziesz po raz kolejny i znów widzisz tego niewinnego szkraba, który ma coraz mniej siły by się uśmiechnąć... Jednak w tych dzieciakach i wizytach u nich jest coś niesamowitego. Stają się bowiem Twoim nauczycielem. Pokazują, że trzeba być silnym, walczyć, nie poddawać się. Magiczną chwilą podczas takich odwiedzin jest gdy nasz mały pacjent, który czasem nawet z trudnością oddycha, układa swoje kąciki ust w uśmiech... czasem prawie nie zauważalny, ale dla nas najcenniejszy komentarz naszej pracy. I choć wychodząc, że szpitala nigdy nie jest się szczęśliwym... raczej rozdartym i pełnym myśli - dlaczego oni, dlaczego tak cierpią... to mały flashback, na którym pojawia się uśmieszek dzieciaczka, nagle sprawia, że wszystkie problemy, które nas dotykają, stają się nieistotne...bo choć na chwilkę komuś pomogliśmy, ulżyliśmy w bólu i przenieśliśmy do pozytywnego, magicznego, kolorowego, zdrowego i bezbolesnego świata uśmiechu, radości.
Choćby dlatego warto odwiedzać te dzieciaczki. W końcu życie to zbiór chwil, więc każda chwila zapomnienia o chorobie, każda chwila małej radości, każda chwila w clownowym - kolorowym świecie jest czym ważnym, czymś co po części tworzy życie tych szkrabów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz