21 marca 2010

Inny świat...

Dziś po raz pierwszy odwiedziliśmy dzieci i młodzież przebywającą na oddziale w Wojewódzkim Szpitalu Psychiatrycznym na Srebrzysku.Zebrała się spora clownowa ekipa Dr Goffy, Dr Asia, Dr Hipi –Hop, Dr Kuleczka, Dr Baloninka, Dr Maja no i Dr Smerfetka czyli ja. Było to bardzo wyjątkowe i trudne wyjście. Szare, smutne, mury, inne niż dzisiejsze coraz bardziej kolorowe szpitale dziecięce i ten specyficzny zapach… nie szpitalny zapach chloru, ten nie kojarzył mi się z niczym…

Weszłyśmy na oddział dziecięcy i na powitanie usłyszałyśmy „O ile nowych przyszło!” ;-). Na pierwszy ogień poszły balony, które zawsze są wielką atrakcją, tu jednak zrobiły wyjątkową furorę. Niektóre dzieciaki „dorobiły się” nawet i pięciu balonów, a my nie umiałyśmy im odmówić kolejnego, po krótkim kursie niektórzy już sami „kręcili” balonowe stworki. Po sesji balonowej przyszedł czas na wspólną zabawę i wszyscy świetnie się bawiliśmy. Potem przyszła kolej na oddział młodzieżowy, gdzie akurat natrafiłyśmy na kolację. Scenariusz podobny instruktaż robienia balonów i wspólna zabawa tym razem kalambury. Niby wszystko tak jak zawsze, balony i wspólna zabawa, jednak były chwile, które niestety przypominały nam gdzie jesteśmy, że jest to szpital psychiatryczny… że tu choroby są troszkę inne. Były chwile bardzo trudne, jak widok 13 letniej dziewczynki w kaftanie i przypiętej pasami do łóżka… przecież to tylko dziecko… W takich chwilach serce ściska i wyrywa się z piersi w bezradności. W głowie kłębi się natłok sprzecznych myśli. Tym razem jak nigdy codzienność staje się malutka, od kilku dni miałam małego doła, a po wyjściu z tego szpitala to co mnie smuciło przestało być ważne, zniknęło. Dziś na nowo przypomniałam sobie po co to robie, po co ten strój, wygłupy w szpitalach. Ja nie pamiętam żeby kiedykolwiek dzieciaki nas tak żegnały… a w fundacji jestem dość długo i mam za sobą sporo wyjść do szpitali i nie tylko, żeby tak bardzo cieszyły się z balonowych zwierzątek, żeby tak cieszyły się że na chwilę wróciliśmy… Chyba chciałam z nimi zostać… a może chciałam je stamtąd zabrać… nie wiem. To było jak podróż do i z innego świata… ich a momentami też i naszego świata…



Zgodnie (jak na clowny przystało) stwierdziłyśmy, że na pewno tam jeszcze wrócimy!!!!!!

Dr Smerfetka

18 stycznia 2010

czy można się przyzwyczić do cierpienia?

Niby im częściej coś robimy, czym częściej na coś patrzymy, im częściej z czymś obcujemy staje się dla nas coraz bardziej powszechne, normalne, naturalne... Jednak nie zawsze tak się dzieje. Bo czy można patrzeć tak po prostu, bez żadnej empatii i głębszych uczuć na niewinne dziecko, które cierpi...
Od około 3 lat jestem w fundacji... Trochę wyjść do szpitali już miałam, w tym na onkologię... ale nie ma wizyty, która nie poruszyłaby mojego serca, nie ma dziecka, któremu nie współczuję, z którego nie chciałabym wypędzić choroby... Jednak najciężej jest gdy idzie się do szpitala... i widzisz jakiegoś małego pacjenta po raz kolejny... i kolejny... szpital staje się jego domem - święta, sylwester... zawsze to samo szare i ponure miejsce... Idziesz po raz kolejny i znów widzisz tego niewinnego szkraba, który ma coraz mniej siły by się uśmiechnąć... Jednak w tych dzieciakach i wizytach u nich jest coś niesamowitego. Stają się bowiem Twoim nauczycielem. Pokazują, że trzeba być silnym, walczyć, nie poddawać się. Magiczną chwilą podczas takich odwiedzin jest gdy nasz mały pacjent, który czasem nawet z trudnością oddycha, układa swoje kąciki ust w uśmiech... czasem prawie nie zauważalny, ale dla nas najcenniejszy komentarz naszej pracy. I choć wychodząc, że szpitala nigdy nie jest się szczęśliwym... raczej rozdartym i pełnym myśli - dlaczego oni, dlaczego tak cierpią... to mały flashback, na którym pojawia się uśmieszek dzieciaczka, nagle sprawia, że wszystkie problemy, które nas dotykają, stają się nieistotne...bo choć na chwilkę komuś pomogliśmy, ulżyliśmy w bólu i przenieśliśmy do pozytywnego, magicznego, kolorowego, zdrowego i bezbolesnego świata uśmiechu, radości.
Choćby dlatego warto odwiedzać te dzieciaczki. W końcu życie to zbiór chwil, więc każda chwila zapomnienia o chorobie, każda chwila małej radości, każda chwila w clownowym - kolorowym świecie jest czym ważnym, czymś co po części tworzy życie tych szkrabów.